W końcu Klara razem ze starszymi braćmi wychowała własną młodszą siostrę, gdy rodzice zginęli w katastrofie lotniczej nad Szkocją.
Już jako studentka college'u dorabiała sobie opieką nad dziećmi, więc nie musiała długo przekonywać przyjaciółki, że ma odpowiednie kwalifikacje. Zapewniła ją, że podejmując tę pracę, nikogo nie narazi na niebezpieczeństwo. Przy pierwszej okazji miała zamiar wysłać kasetę z materiałami obciążającymi Marka do któregoś z niezaangażowanych politycznie senatorów, a także sporządzić odpowiednią notatkę służbową, która ją samą oczyściłaby ze wszystkich podejrzeń i zapewniła bezpieczeństwo. Po drodze nie podziwiała piękna krajobrazu. W końcu jednak świeża zieleń okolicy i wspaniałe dęby rosnące wzdłuż drogi przyciągnęły jej wzrok. Do wnętrza auta dotarł zapach kwitnących jaśminów. Klara sprawdziła adres i zatrzymała samochód przed wspaniałą rezydencją. Czyżby mieszkał tu tylko wdowiec z dzieckiem? Wysiadła z auta, zarzuciła torbę na ramię i podeszła do drzwi. Zapach kwiatów działał kojąco na zmysły. Ogarnął ją wymarzony spokój. Bryce poczuł, jak ciepła brzoskwiniowa papka ląduje mu na twarzy i koszuli. - Widzę, że będziemy musieli popracować nad twoim zachowaniem przy stole - powiedział zmęczonym głosem, spoglądając na swoją jedenastomiesięczną córeczkę. Dziecko wykręciło główkę, broniąc się przed kolejną porcją jedzenia. Bryce z rezygnacją odłożył łyżeczkę. Karolina nadal bałaganiła na swoim wysokim krzesełku. Rozejrzał się, by ocenić rezultaty swoich wysiłków w dziedzinie karmienia małej i pomyślał, że jego zmarła żona, Diana, pewnie byłaby dziś usatysfakcjonowana. Powiedziałaby, że to zasłużona kara za to, że nie kochał jej tak, jak tego potrzebowała. Jeden Bóg wie, że próbował. Robił, co mógł, by uratować małżeństwo, którego wcale nie chciał. Diana kochała go, jednak pod koniec ich związku to uczucie zmieniło się w nienawiść. Bryce czuł się winny. Zostali z Dianą kochankami, gdy, pracując w tajnych służbach, przyjechał na krótko do rodzinnego domu. Karolina okazała się owocem dwóch wspólnie spędzonych nocy. Diana zmarła, gdy dziecko przyszło na świat. Kochał córeczkę ponad życie i wiedział, że dobrze zrobił, żeniąc się z jej matką, gdy ta zaszła w ciążę, ale nie opłakiwał jej śmierci. Poczucie winy było trudne do zniesienia, więc odsunął od siebie ponure myśli. Przysiągł sobie, że nigdy więcej nie zwiąże się z żadną kobietą. Przerażała go świadomość, iż może zrujnować życie własnej córeczki, podobnie jak zrobił to z jej matką. Dziecko wylało mu resztę owocowego przecieru na koszulę i spodnie. Nie chciało mu się tego wycierać. Ciekawe, co pomyśleliby dawni koledzy ze służb specjalnych, gdyby go teraz zobaczyli. Jeszcze niedawno stawiał czoło poważnym niebezpieczeństwom, ochraniając rodzinę prezydenta. Teraz próbował zastąpić dziecku matkę. Od czterech dni był pozbawiony pomocy niani i zupełnie nie mógł sobie dać rady. Po śmierci Diany trochę pomagała mu siostra, Hope, ale miała własną rodzinę i nie mogła robić tego bez końca. Rodzice przekazali mu rodzinną firmę oraz dom i podróżowali teraz po świecie. Mieli do tego prawo, lecz prowadzenie rozległych interesów w dziedzinie handlu owocami morza nie dawało się pogodzić z opieką nad Karoliną. Popatrzył na dziecko. Ostatnia niania odmówiła zamieszkania w ich rezydencji, a mała potrzebowała stałej opieki podczas jego nieobecności. Kogoś czułego i kochającego, kto zastąpiłby jej matkę. Ciągłe zmiany opiekunek były dla niej niekorzystne. Maleństwo płakało, gdy zbliżał się do niego ktoś obcy. Ta ostatnia niania twierdziła, że Karolina jest trudnym dzieckiem. Bryce zwolnił ją, gdy się zorientował, iż wolała oglądać seriale telewizyjne niż zajmować się płaczącym szkrabem. Trzy następne nie okazały się lepsze. Nie chciał oddawać córeczki do żłobka, skąd mogłaby przywlec jakąś chorobę i gdzie było zbyt dużo dzieci. Natrafił na ogłoszenie agencji zajmującej się przysyłaniem opiekunek do dzieci i skontaktował się z jej właścicielką, Katherine Davenport. Ta obiecała mu załatwić odpowiednią osobę już od dzisiaj. Bryce modlił się, żeby to był ktoś o czułym sercu. Miał nadzieję, że niania wkrótce się zjawi. Karolina skrzywiła buzię, więc sięgnął po czekoladowe ciasteczko i dał jej, by się uspokoiła. Mała od razu rzuciła je na podłogę. Pomyślał, że trzeba zająć się całym bałaganem, który zrobiła. Zgarnął resztki jedzenia i schylił się, by pozbierać z ziemi rozsypane płatki. Gdy dziecko się rozpłakało, gwałtownie podniósł głowę i uderzył się o stół. Bezradnie popatrzył na córkę i pomyślał, że pewnie chce, by ją zsadzić z krzesełka. Nie przestawała płakać, kiedy sprzątał. W końcu dał jej marchewkę, podejrzewając, że dokuczają jej wyrzynające się ząbki. - Podaruj mi pięć minut, księżniczko - poprosił. Karolina odrzuciła marchewkę i rozpłakała się głośniej. W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi. - Mamy towarzystwo, kochanie - powiedział, spoglądając na umazaną czekoladą buzię dziecka. Kiedy wziął ją na ręce, dziewczynka podała mu kawałek ciastka, lecz nie trafiła do ust, tylko przeciągnęła nim gdzieś w okolicach ucha, zostawiając na skórze czekoladowe smugi. - Może to dobrze, że zaprezentujemy się w najgorszej wersji - mruknął i podszedł do wejścia. Kładąc rękę na klamce miał nadzieję, iż nowa opiekunka okaże się kimś w typie dobrej babci, która udzieli mu właściwej pomocy. Otworzył drzwi i zobaczył odwróconą tyłem młodą osobę w obcisłych dżinsach na zgrabnych pośladkach. Dziewczyna ubrana była w białą bluzkę i brązową skórzaną kamizelkę. Kasztanowe włosy spięła w koński ogon. Pomyślał, że w niczym nie przypomina babci. Gdy spojrzała na niego, poczuł, iż uginają się pod nim nogi. Stał twarzą w twarz z kobietą, z którą pięć lat temu spędził niezapomnianą noc. - Nie wierzę własnym oczom - powiedział bardziej do siebie niż do niej. - Tajny agent - odrzekła cicho. - Co tu robisz? - spytał, przywołując w pamięci obraz nagich ciał splecionych w namiętnym uścisku. - Przysłała mnie agencja pośrednicząca w zatrudnianiu opiekunek do dzieci. Nie czekasz na kogoś takiego? - Owszem, ale nie na ciebie. - Życie bywa pełne niespodzianek. Ładna niespodzianka, pomyślał, wpatrując się w brązowe oczy dziewczyny, w których kiedyś widział odbicie wspólnie przeżywanej rozkoszy. Klara od razu wyczytała w jego wzroku wspomnienie tamtej nocy. Z trudem przełknęła ślinę, starając się nie myśleć o tym, jak wyglądało ich poprzednie spotkanie. Czuła, że robi jej się gorąco. Wystarczyło, że spojrzał na nią swymi niebieskimi oczami. A teraz miała zamieszkać w jego domu? Wyglądał zupełnie inaczej niż w Hongkongu. Na włosach i koszuli widać było resztki jedzenia, a na policzku i pod uchem czekoladową smugę. Prezentowałby się komicznie, gdyby nie fakt, że na ręku trzymał ciemnowłosą dziewczynkę, która za wszelką cenę chciała uwolnić się z jego objęć i płaczem dawała znać, iż wolałaby znaleźć się na podłodze. Klara postawiła torbę na ganku i podeszła bliżej. - Hej - zwróciła się do małej, pociągając lekko za sukieneczkę, która była w równie opłakanym stanie jak koszula i spodnie ojca. Dziecko spojrzało na nią ogromnymi niebieskimi oczami. - Witaj, maleńka - ciągnęła, nie spuszczając z niej wzroku. - Ma pan zamiar mnie przedstawić swojej córce, panie Ashland? - spytała. Dziewczynka ciągle popłakiwała, ale też z zainteresowaniem spoglądała na nieznaną osobę. - Owszem, jeśli dowiem się, jak się nazywasz. - Klara Stuart - rzekła i uśmiechnąwszy się wyciągnęła rękę. Bryce uścisnął ją i od razu poczuł przyspieszone bicie serca. Pomyślał, że nic się nie zmieniło.