Zerkam do kalendarza i gratuluję sobie. Czuję dreszcz podniecenia. Niedługo to trwało,

  • Miłogost

Zerkam do kalendarza i gratuluję sobie. Czuję dreszcz podniecenia. Niedługo to trwało,

15 August 2022 by Miłogost

nadal dochodzi do siebie, nie jest jeszcze w pełni sprawny, ciągle chodzi o lasce – doskonale. Nic na to nie poradzę, że ogarnia mnie duma. Z siebie. Nie tylko dlatego, że plan zadziałał; dumą napawa mnie także moja cierpliwość. Trzeba było długo czekać na odpowiedni moment, ale teraz mogę się napić w nagrodę. Niech pomyślę... może martini? To odpowiedni drink. Podchodzę do barku, wyjmuję wódkę i wściekam się, że nie mam oliwek. A zresztą... co tam. Wlewam kroplę wermutu, wsypuję lód, mieszam, nalewam... Mm.. Zamiast oliwek wciskam odrobinę soku z cytryny... Boskie. Podchodzę do lustra i wznoszę toast, pozdrawiam postać w zwierciadle. Jest piękna. Wysoka. Szczupła. Jeszcze nie widać oznak upływu czasu. Ciemne włosy opadają na ramiona miękką falą. Jej uśmiech jest zaraźliwy, a oczy to oczy kobiety, która wie, czego chce. I zawsze to dostaje. – Za nowy początek – mówię, dotykając kieliszkiem szklanej tafli i słucham cichego brzęku szkła o szkło. – Ty i ja... Długo na to czekałyśmy. – Owszem. Ale już nie – odpowiada i znacząco unosi brwi. Przeszywa mnie dreszcz na myśl, że my... że ja wkrótce zobaczę owoce mojej pracy. Okno jest otwarte. Czuję nadciągający wieczór, na niebie wschodzi blady strzęp księżyca. – Na zdrowie – mówi mi odbicie. Oczy kobiety w lustrze błyszczą psotnie, gdy unosi kieliszek. – Za nasz sukces. – Za sukces – odpowiadam z uśmiechem, który odwzajemnia. – Uda się nam. – I pijemy, jednocześnie, czujemy, jak chłodny płyn spływa do gardła. I myślimy o Ricku Bentzu. Przystojny na swój niechlujny sposób. Silny, umięśniony. O kwadratowej szczęce i oczach, które przejrzą wszelkie kłamstwa. Jest bystry i chłodny, zazwyczaj starannie skrywa uczucia. Ale i on ma piętę achillesową. Która okaże się jego upadkiem. – Brawo – mówię od lustra. Bo wiem, że już wkrótce ten skurczybyk dostanie to, na co zasłużył. Rozdział 6 Dentz miał mnóstwo rzeczy do załatwienia, a nie chciał marnować czasu. Trzeba zacząć od spraw podstawowych – musi gdzieś mieszkać. Postanowił, że zostanie w okolicy, w której kiedyś mieszkali z Jennifer, w okolicy, w której posługiwano się kodem, widniejącym na kopercie ze zdjęciami. Choć ceny pokoi hotelowych w południowej Kalifornii sięgały zenitu, udało mu się znaleźć motel w starej części Culver City, który, jak głosiła reklama, oferował niedrogie, czyste pokoje. SoCal Inn okazał się niskim, podłużnym budynkiem. Zbudowano go, jak szacował, w latach pięćdziesiątych. Oprócz przystępnych cen za tygodniowy pobyt oferował też basen, klimatyzację, kablówkę i dostęp do Internetu. Był także, jak zapewniało ogłoszenie, miejscem przyjaznym dla dzieci i zwierząt. Wszystko, czego mu trzeba. I trochę więcej. Zaparkował i wszedł do małej recepcji. Na ekspresie dogorywały resztki kawy w szklanym dzbanku. Dzieciak, na oko najwyżej czternastoletni, siedział za ladą i bawił się pilotem do telewizora zawieszonego nad stojakiem z ulotkami. – Mamo! – zawołał w stronę otwartych drzwi, po czym ponownie skupił się na telewizji. Naciskał przyciski pilota w tempie charakterystycznym dla pokolenia, dorastającego z grami wideo i SMS-ami. Jednak w telewizorze nie zmieniło się nic – ani kanał, ani głośność. O frustracji chłopaka świadczył rumieniec i zaciśnięte zęby. Bentz dochodził do lady, gdy w drzwiach stanęła kobieta. Miała rude włosy upięte na czubku głowy i rzęsy tak obficie pomalowane tuszem, że zdawały się jej ciążyć. Wyglądała na trzydzieści parę lat. Otaczał ją zapach dymu papierosowego. Była szczupła i zwinna, nosiła szorty i bluzkę wiązaną pod pachą. Identyfikator na piersi głosił, że jest to Rebecca Allison – menedżer. – Czym mogę służyć? – zapytała, a jej błyszczące usta wygięły się w zachęcającym uśmiechu.

Posted in: Bez kategorii Tagged: fffffffffff, sukienka dla świadkowej, żona adama sztaby,

Najczęściej czytane:

wsparcie dla fundacji. Trzymam go za słowo.

- To dobrze. Nie sądzę, aby okazał się tak małostkowy Nie znam go zbyt dobrze, ale nie wygląda na obrażalskiego gościa. Milla zaśmiała się. Nie, True nie był obrażalski. Uświadomiła ... [Read more...]

pocałowała. - Jestem na środkach antykoncepcyjnych.

Odpowiedział na pocałunek. Może nie był najbardziej doświadczonym mężczyzną na świecie, ale z pewnością wiedział, co robi. Pocałował Millę namiętnie, niecierpliwie, niemal szorstko. ... [Read more...]

ży w bagażniku jakiegoś pickupa. Ale nigdzie nie było po niej ani śladu. Jakim cudem zniknęła? Zadzwoniła po taksówkę ze szpitala? Ktoś ją zabrał samochodem? Ukradła samochód? Wsiadła do autobusu? Pokuśtykała wsparta na lasce i zdana na miłosierdzie Boże? Jak? Na czoło Cassidy wystąpił pot. Wróciła do szpitala. Nie wiedziała, jak powiedzieć o wszystkim Chase’owi. O wszystkim. O tym, że być może jego brat nie żyje. Ale żyje jego przyrodni brat, chociaż Chase wcale nie miał pojęcia o tym, że są spokrewnieni. I na koniec, że zaginęła jego matka. Przez Cassidy. Kolejny powód, żeby ich małżeństwo, i tak walące się w gruzy, rozpadło się szybciej. - Od początku mówiłem, żebyś jej tu nie przyprowadzała! - warknął Chase, kiedy Cassidy powiedziała mu o Sunny. - Pomyślałam, że chciałaby zobaczyć syna. - Długo tu nie zabawiła. - Rozmawiałeś z nią? - Nie. - Och, Chase... - Podeszła do łóżka i wpatrywała się w niego. Nie spuszczał z niej miotającego gromy oka. - Nic jej nie będzie. - Nie byłbym tego taki pewien. Chwyciła poręcz łóżka i z trudem przełknęła ślinę. - Przepraszam. Nie odpowiedział. Uspokoiła się i powoli wypuściła powietrze. - Powinieneś wiedzieć o czymś jeszcze. - Więcej dobrych wieści? - zaszydził. Jego słowa ledwie dało się zrozumieć z powodu drutów w szczęce. - Nie. Złych. - Oddychała nierówno. - Zmarł dzisiaj mężczyzna z intensywnej terapii. Byłam tam i zobaczyłam, jak wchodzą zastępcy szeryfa. Wyczułam, że coś się stało... Oko zamknęło się, a w pokoju zapanowała grobowa cisza. Chase wyglądał tak, jakby przestał oddychać. Miał zaciśnięte usta. Siniaki na twarzy zrobiły się ziemistoszare. Zza drzwi dobiegały przyciszone odgłosy - dźwięk telefonów, brzęk wózków i rozmowy. Wszystko przestało być ważne. Cassidy przerwała ciszę. - Chase, oni nadal nie wiedzą, kto to był. Ale oni tu przyjdą, żeby cię przesłuchać, jeżeli tylko doktor Okano nie będzie miał nic przeciwko temu. Chyba... powinieneś się zastanowić nad tym, co im powiesz. - Powiem im prawdę. - To znaczy? Wpatrywał się w nią tak uporczywie, że omal nie krzyknęła. Nie odezwał się ani słowem, ale Cassidy nie miała wątpliwości, że człowiekiem, który umarł, był Brig. - To będzie ciężkie, Cass. - Pierwszy raz okazał odrobinę czułości, jakiej nie słyszała od niego od bardzo, bardzo dawna. - Dla ciebie. Dla mnie. Dla wszystkich. Sunny podziękowała farmerowi i wyskoczyła z brudnego pickupa. Po podłodze walały się narzędzia i w samochodzie było straszliwie brudno, ale człowiek był dobry i poczciwy. Zaproponował, że ją podwiezie, więc się zgodziła. Wcześniej zatrzymały się dwa samochody. Najpierw pełen dzieciaków zdezelowany chrysler. Zatrzymali się, uśmiechnęli miło, ale ich oczy błyszczały łobuzersko. Przez okna wydobywała się na zewnątrz chmura dymu marihuany. Jeden z nich zapytał: - Hej, babciu? A może by tak na wycieczkę do nieba? Pozostałe dzieciaki, zgniecione jak sardynki w puszce, zachichotały. - Już tam jestem - odpowiedziała Sunny z uśmiechem. - Nie podwieźć pani? Przecież idzie pani o lasce. - Dziękuję, ale wolę się przejść. - Wiedźma. Uprzejmość chłopaka prysła. Okazało się, że intuicja Sunny jej nie zawiodła. Słusznie przypuszczała, że chciał ją podwieźć tylko po to, żeby się z niej ponaśmiewać. Wiedziała, że chłopak, który z nią rozmawia, jest zły i nie ma skrupułów. Zerwał się na ubaw i miałby świetną zabawę, gdyby mógł postraszyć staruszkę. Pozostałe dzieciaki chciały się tylko przejechać. Dwie dziewczyny były zdenerwowane, jeszcze jeden chłopak, kierowca, najwyraźniej przestraszony, bo cały czas spoglądał we wsteczne lusterko. - Idę do syna. - A kto to jest? - prychnął chłopak. - Jezus Chrystus? - Ma na imię T. - skrót od Thomas - John Wilson - skłamała. - Może o nim słyszeliście. ...

- Cholera, zmywajmy się stąd - rzucił kierowca. - T. John Wilson jest zastępcą szeryfa. Parę razy wsadził mojego 115 starego do więzienia. - Wiem. - Oczy przywódcy grupy błyszczały jak twarde, zimne kamienie. - Źle pani robi. - Nie sądzę. - Nagle wyciągnęła rękę i chwyciła go za ramię. Jej palce zacisnęły się na drobnych kościach chłopaka. Zamknęła oczy i zaczęła śpiewać w ojczystym języku swojej matki, bez przerwy, głośno i przejmująco. - Co to za gówno? - wrzasnął chłopak przerażony. - Nie podoba mi się to - krzyknęła jedna z dziewcząt. - To wariatka, chłopaki. - Kierowca nacisnął pedał gazu, Sunny wypuściła ramię chłopaka i samochód odjechał pędem. Zjechał na środek szosy i dopiero po chwili udało mu się wyrównać. Potem zatrzymała się para młodych ludzi z dzieckiem, zapiętym w foteliku samochodowym. Sunny nie wsiadła do samochodu, bo rozpoznała kobietę - była nią Mary Beth Spears, młoda mężatka, od niedawna matka. Mary Beth była zła. Wydęła wargi i chociaż udawała, że nie poznaje Sunny, nie była zadowolona. - Podwieźć panią? - Jej mąż, blondyn o poczciwych oczach, wychylił się, żeby wyjrzeć spoza siedzącej sztywno żony. - Przyjemnie mi się spaceruje. - Ale jest strasznie gorąco. - Trochę wieje. - Będzie nam bardzo przyjemnie, jeżeli będziemy mogli podwieźć panią do Prosperity, czy gdzie pani chce. Mary Beth rzuciła mężowi pełne nienawiści spojrzenie i wycedziła coś przez zęby - coś o pogaństwie i diable. - Nie ma potrzeby. Dam sobie radę. - Da sobie radę, Larry - powiedziała Mary Beth, a dziecko na tylnym siedzeniu zaczęło grymasić. - Jedźmy już. Mama i tata czekają. - Ja tylko chciałem być dobrym samarytaninem. - Znowu spojrzał na Sunny. - Jest pani pewna? - Tak. - Jedź, Larry. - Mery Beth uderzała palcami w zaczytany egzemplarz Biblii, który trzymała na kolanach. - Więc miłego dnia - powiedział Larry, a dziecko zaczęło się drzeć wniebogłosy. - Nawzajem. - Niech Jezus będzie z panią - powiedziała Mary Beth, zdobywając się na wspaniały, pobożny uśmiech. - Z panią też. Samochód odjechał, a Sunny poczuła ulgę, że Chase nie zadawał się z Mary Beth. Umówili się tylko raz, na przyjęcie u Caldwellów, tej nocy, kiedy zginęła Angie Buchanan i ta randka posiała strach w sercu Sunny. Minęło ją kilku motocyklistów, zostawiając kłęby dymu. W końcu zatrzymał się dobrze zbudowany farmer, który nazywał się Dave Dickey. Od razu wyczuła, że to dobry człowiek. Wyjrzał przez okno i otworzył drzwi kabiny. Miał na nosie okulary fotochromowe, które pociemniały na słońcu, przesłaniając jego jasnobrązowe oczy. - Podwieźć panią? - Uśmiechał się szczerze, ukazując białe zęby, które kontrastowały z opaloną skórą. Miał zgrubiałe ręce od ciężkiej pracy. - Byłoby fajnie. - To proszę wsiadać. - Wysiadł, żeby pomóc jej wsiąść. Włożył jej laskę pod nogi. Stary ford z sześćdziesiątego szóstego roku, czym nie omieszkał pochwalić się Dave, charczał i podskakiwał na wyboistej drodze. Dave mówił coś o tym, że niedługo musi wymienić silnik. Z radością zawiózł ją do domu Buchanana. Teraz stała tu i patrzyła, jak słońce zachodzi za horyzont. Ostatnie promienie oświetlały biały dach z boku domu, który wyglądał raczej na rezydencję plantatorów z Virginii, niż na dom wybudowany u podnóża gór Cascade. Była tutaj wiele lat temu, po pogrzebie Angie Buchanan. Rex Buchanan był w domu sam. Wypił drinka, drugiego wziął z sobą na górę. Stanął przed drzwiami pokoju Angie. Zagryzł wargi i zawahał się. Wejdź. Jesteś sam. Kto się dowie? Do cholery, przecież to twój dom. Cały. Delikatnie otworzył drzwi i przekroczył próg. Dręczyło go poczucie winy, ale nie zwracał na to uwagi. Dena pojechała do miasta odwiedzić Chase’a i załatwić parę spraw. Wróci dopiero za kilka godzin. Jego żona nigdy się nie dowie. Przez te siedemnaście lat pokój się nie zmienił. Rex na to nie pozwolił. Dena nalegała, żeby zrobić z niego uroczy pokój gościnny, ale Rex się nie zgodził. To był pokój Angie i zawsze będzie do niej należał. Wpatrywał się tęsknie w portret Lucretii i ich maleńkiej córeczki. Odstawił szklankę na nocny stolik i wyciągnął się na łóżku Angie, które cały czas nią pachniało. Rex płacił służącej za to, żeby spryskiwała pokój Gubionymi perfumami Angie, które kupował w tajemnicy. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 centrum.radom.pl

WordPress Theme by ThemeTaste