Jodie spłonęła rumieńcem.
- Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. Cyniczne spojrzenie, jakim ją obrzucił, rozpaliło jej złość. - Mnie nie można kupić. To dotyczyło Johna i z pewnością także i ciebie. - Johna? Gotów skwapliwie wykorzystać to, co mu zdradziła, patrzył na nią przenikliwie. Ale Jodie nie zamierzała pozwolić się zastraszyć. Dlatego podniosła głowę i odpowiedziała chłodno: - Mój były narzeczony. On także proponował mi pieniądze. Chciał, żebym to ja zerwała nasze zaręczyny, wtedy nikt nie obwiniałby jego. Tak jak tobie wydawało mu się, że może kupić wszystko, co zechce, nie licząc się z moimi uczuciami. - Chociaż próbowała nie pokazywać, jak bardzo dotknęły ją te przeżycia, jej oczy wyrażały smutek. Skrzywiła się lekko, dodając: - Przypuszczam, że w pewien sposób oddał mi przysługę. Pokazał, jak mało mu na mnie zależało, i zrozumiałam, że nie byłabym z nim szczęśliwa. - A jednak wciąż ci na nim zależy. To beznamiętne stwierdzenie wywołało natychmiastową reakcję. - Nie! - odpowiedziała gwałtownie. - Już mi na nim nie zależy. - Więc dlaczego uciekłaś, jeżeli nie dlatego, że boisz się tego, co do niego czujesz? - Nie uciekłam! Jestem na wakacjach, a kiedy wrócę... - Mimowolnie opuściła ramiona. Co będzie, kiedy wróci? Nie miała pracy ani domu, sprzedała przecież swoją willę, zresztą wątpiła, czy teraz potrafiłaby tam żyć, pośród wspomnień złudnej szczęśliwości. A jednak ma szansę wrócić, trzymając głowę wysoko, wsparta na ramieniu przystojniaka, który chciał ją poślubić. A co potem? Przecież to małżeństwo miało trwać zaledwie rok. Potem mogłaby wzruszyć ramionami i powiedzieć, jak wielu innych, że się nie udało. Wstyd o wiele mniejszy niż rola odrzuconej narzeczonej. - Pomyśl tylko, dwanaście miesięcy i wracasz do siebie z milionem funtów na koncie - powiedział Lorenzo, jak gdyby czytał w jej myślach. Kusząca propozycja, ale Jodie przyrzekła sobie przecież, że już nigdy żaden mężczyzna nie będzie nią manipulował. Zacisnęła zęby i odsunęła od siebie myśl o zgodzie. - Skoro chcesz mieć żonę - odpowiedziała ze złością - czemu nie znajdziesz sobie kobiety, która pokochałaby cię i uwierzyła, że jest przez ciebie kochana, że może ci zaufać i cię szanować i... - Zobaczyła, jak na nią patrzy, i zniechęcona potrząsnęła głową. - Och, jaki to ma sens? Faceci, tacy jak ty i John, wszyscy tacy sami. On ceni sobie tylko kobietę, którą może się pochwalić, a inni mężczyźni mu zazdroszczą, a ty chcesz kobietę kupić, żeby móc trzymać pod kontrolą i ją, i wasz związek. Ale to nie ja. I nie mam zamiaru wychodzić za ciebie. - Odwróciła się. Lorenzo nie posiadał się z wściekłości. Odmówiła? Jemu? Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, jaką jest szczęściarą. Małżeństwo z nim dałoby jej pozycję społeczną, o jakiej większość kobiet może tylko marzyć. O jej względy zabiegaliby sławni i bogaci, a gdyby była wystarczająco inteligentna, żeby to wykorzystać, po rozstaniu z nim mogłaby znaleźć nowego męża. Większość mężczyzn chętnie poślubiłaby wybraną przez niego kobietę. Gdyby zgodziła się powiedzieć „tak", mogłaby całkowicie zmienić swoje życie. Tymczasem ona, zamiast docenić uśmiech losu, próbuje go pouczać! No cóż, nie przetrwałaby nawet dnia, gdyby Caterina zagięła na nią parol. Niepotrzebnie marnuje na nią czas. Powinien raczej pojechać na wybrzeże, gdzie znajdzie dziesiątki dziewczyn, które z radością przystaną na jego warunki. - Doskonale - burknął, odwrócił się i skierował w stronę ferrari. Chyba nie zostawi jej tutaj? Nie zrobiłby tego! W milczeniu patrzyła, jak Lorenzo odchodzi. - Zaczekaj! - krzyknęła i potykając się, pobiegła za nim. - Lorenzo zatrzymał się nagle i odwrócił. - Muszę się skontaktować z firmą wynajmującą samochody i poinformować ich, co się stało. - Nie będą zachwyceni, że uszkodziłaś ich samochód. To może sporo kosztować - ostrzegł ją chłodno. - Jestem ubezpieczona - zaprotestowała, ale zimny strach ścisnął jej żołądek. Jej kuzyn ostrzegał ją przed przykrymi konsekwencjami ewentualnego wypadku. - Nie sądzę, żeby ci to pomogło, zwłaszcza jeżeli poinformuję odpowiednie władze, że jechałaś prywatną drogą i naraziłaś mnie na niebezpieczeństwo. Będziesz potrzebować dobrego adwokata, to kosztuje. - Ale to nieprawda - protestowała słabo Jodie. - Nawet cię tu nie było, kiedy... - głos zamarł jej w krtani. Wzruszył ramionami i ruszył do samochodu. Jodie patrzyła bezradnie, jak otwiera drzwi. To był najbardziej nienawistny, najbardziej wredny mężczyzna, jakiego spotkała. Arogancki egoista, z pewnością ostatni, z jakim chciałaby się związać. Ale rozsądek podpowiadał, że jest późna noc, a ona znajduje się na terenie prywatnym, zdana na łaskę i niełaskę tego antypatycznego typa, gotowego zostawić ją tutaj. Lorenzo uruchomił silnik i zamierzał ją minąć. Jodie ogarnęła panika. Rzuciła się biegiem, nie bacząc na ból w nodze, i zabębniła w drzwi kierowcy. Zachowując kamienną twarz, Lorenzo otworzył okno. - Zgadzam się - rzuciła. - Wyjdę za ciebie. Patrzył na nią beznamiętnie i pomyślała, że zmienił zdanie. - Zgadzasz się wyjść za mnie? Skinęła głową i odetchnęła z ulgą, kiedy otworzył drzwi od strony pasażera. - Daj mi kluczyki i poczekaj, aż przeniosę twoje rzeczy - rzucił szorstko. Noc była ciepła, ale lęk i zmęczenie zrobiły swoje. Ręka Jodie drżała. Dłoń Lorenza była długa i elegancka, palce smukłe, ale mocne, inaczej niż u Johna, który miał pulchne dłonie i krótkie, mięsiste palce. Ciekawe, co takie dłonie mogłyby zrobić z ciałem kobiety, pomyślała przelotnie i zaraz zawstydziła się tej myśli, instynktownie cofając dłoń i unikając jego dotyku. Lorenzo ze zmarszczonymi brwiami wysiadł z ferrari, podszedł do samochodu Jodie i otworzył bagażnik. Jej unik świadczył o kompletnym braku doświadczenia seksualnego. Sądził, że coś takiego już nie istnieje. Ostatnio widział kobietę unikającą w taki sposób kontaktu z mężczyzną na czarno - białym filmie w towarzystwie swojej świętej pamięci babki. Obracał się w świecie ludzi bogatych i eleganckich, w świecie, którym rządził cynizm, chciwość i zawiść. Władza nie idzie w parze z dobrocią, a on sam wiedział o tym najlepiej. Jodie O1iver nie przeżyłaby w tym świecie nawet jednego dnia. Wzruszył ramionami. W końcu to nie jego zmartwienie. On miał swoje problemy, a ona była tylko narzędziem do ich rozwiązania. Wyjął z bagażnika małą walizkę i zajrzał do wnętrza samochodu. - Jak długo zamierzałaś być poza domem? - zapytał cierpko, kiedy przeniósł rzeczy Jodie do ferrari. Zrozumiała podtekst pytania i zarumieniła się. - Mam wszystko, czego mi potrzeba. A poza tym są chyba u was pralnie? - zapytała złośliwie. Bliskość tak bardzo męskiego mężczyzny niosła ze sobą niepokojącą intymność. Zmysły Jodie podrażnił delikatny zapach płynu po goleniu. Lorenzo zawrócił samochód. - Dokąd jedziemy? - zapytała niepewnie. - Do Castillo. Castillo. To zabrzmiało bardzo dostojnie. Ale w pięć minut później, kiedy zobaczyła stromą skarpę, pomyślała, że lepszym określeniem byłoby „barbarzyńskie", „przeniesione z mniej cywilizowanych czasów". Z czasów, w których siła przeważała nad prawem. Z czasów, do których doskonale pasowałby siedzący obok niej mężczyzna, pomyślała kwaśno. Wjechali do Castillo przez wąską, łukowato sklepioną bramę, przywodzącą na myśl średniowiecze. Jodie musiała zamrugać powiekami, żeby się pozbyć wizji rycerzy w kolczugach i heroldów, oznajmiających ich przybycie. Pusty dziedziniec oświetlały płonące pochodnie, rzucając ruchome cienie na imponujące kamienne mury i wąskie okna. - Niesamowite miejsce... - usłyszała swój zaniepokojony głos. - Castillo to relikt epoki, w której ludzie budowali raczej zamki niż domy. Ostrzegam cię, że jest tak samo niegościnne w środku, jak na zewnątrz. - Mieszkasz tutaj? - Ja nie, ale moja babka mieszkała. Otworzył drzwi samochodu i Jodie zmarszczyła nos, czując ostry zapach spalenizny.