Jodie spłonęła rumieńcem.

  • Miłogost

Jodie spłonęła rumieńcem.

26 February 2021 by Miłogost

- Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. Cyniczne spojrzenie, jakim ją obrzucił, rozpaliło jej złość. - Mnie nie można kupić. To dotyczyło Johna i z pewnością także i ciebie. - Johna? Gotów skwapliwie wykorzystać to, co mu zdradziła, patrzył na nią przenikliwie. Ale Jodie nie zamierzała pozwolić się zastraszyć. Dlatego podniosła głowę i odpowiedziała chłodno: - Mój były narzeczony. On także proponował mi pieniądze. Chciał, żebym to ja zerwała nasze zaręczyny, wtedy nikt nie obwiniałby jego. Tak jak tobie wydawało mu się, że może kupić wszystko, co zechce, nie licząc się z moimi uczuciami. - Chociaż próbowała nie pokazywać, jak bardzo dotknęły ją te przeżycia, jej oczy wyrażały smutek. Skrzywiła się lekko, dodając: - Przypuszczam, że w pewien sposób oddał mi przysługę. Pokazał, jak mało mu na mnie zależało, i zrozumiałam, że nie byłabym z nim szczęśliwa. - A jednak wciąż ci na nim zależy. To beznamiętne stwierdzenie wywołało natychmiastową reakcję. - Nie! - odpowiedziała gwałtownie. - Już mi na nim nie zależy. - Więc dlaczego uciekłaś, jeżeli nie dlatego, że boisz się tego, co do niego czujesz? - Nie uciekłam! Jestem na wakacjach, a kiedy wrócę... - Mimowolnie opuściła ramiona. Co będzie, kiedy wróci? Nie miała pracy ani domu, sprzedała przecież swoją willę, zresztą wątpiła, czy teraz potrafiłaby tam żyć, pośród wspomnień złudnej szczęśliwości. A jednak ma szansę wrócić, trzymając głowę wysoko, wsparta na ramieniu przystojniaka, który chciał ją poślubić. A co potem? Przecież to małżeństwo miało trwać zaledwie rok. Potem mogłaby wzruszyć ramionami i powiedzieć, jak wielu innych, że się nie udało. Wstyd o wiele mniejszy niż rola odrzuconej narzeczonej. - Pomyśl tylko, dwanaście miesięcy i wracasz do siebie z milionem funtów na koncie - powiedział Lorenzo, jak gdyby czytał w jej myślach. Kusząca propozycja, ale Jodie przyrzekła sobie przecież, że już nigdy żaden mężczyzna nie będzie nią manipulował. Zacisnęła zęby i odsunęła od siebie myśl o zgodzie. - Skoro chcesz mieć żonę - odpowiedziała ze złością - czemu nie znajdziesz sobie kobiety, która pokochałaby cię i uwierzyła, że jest przez ciebie kochana, że może ci zaufać i cię szanować i... - Zobaczyła, jak na nią patrzy, i zniechęcona potrząsnęła głową. - Och, jaki to ma sens? Faceci, tacy jak ty i John, wszyscy tacy sami. On ceni sobie tylko kobietę, którą może się pochwalić, a inni mężczyźni mu zazdroszczą, a ty chcesz kobietę kupić, żeby móc trzymać pod kontrolą i ją, i wasz związek. Ale to nie ja. I nie mam zamiaru wychodzić za ciebie. - Odwróciła się. Lorenzo nie posiadał się z wściekłości. Odmówiła? Jemu? Najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, jaką jest szczęściarą. Małżeństwo z nim dałoby jej pozycję społeczną, o jakiej większość kobiet może tylko marzyć. O jej względy zabiegaliby sławni i bogaci, a gdyby była wystarczająco inteligentna, żeby to wykorzystać, po rozstaniu z nim mogłaby znaleźć nowego męża. Większość mężczyzn chętnie poślubiłaby wybraną przez niego kobietę. Gdyby zgodziła się powiedzieć „tak", mogłaby całkowicie zmienić swoje życie. Tymczasem ona, zamiast docenić uśmiech losu, próbuje go pouczać! No cóż, nie przetrwałaby nawet dnia, gdyby Caterina zagięła na nią parol. Niepotrzebnie marnuje na nią czas. Powinien raczej pojechać na wybrzeże, gdzie znajdzie dziesiątki dziewczyn, które z radością przystaną na jego warunki. - Doskonale - burknął, odwrócił się i skierował w stronę ferrari. Chyba nie zostawi jej tutaj? Nie zrobiłby tego! W milczeniu patrzyła, jak Lorenzo odchodzi. - Zaczekaj! - krzyknęła i potykając się, pobiegła za nim. - Lorenzo zatrzymał się nagle i odwrócił. - Muszę się skontaktować z firmą wynajmującą samochody i poinformować ich, co się stało. - Nie będą zachwyceni, że uszkodziłaś ich samochód. To może sporo kosztować - ostrzegł ją chłodno. - Jestem ubezpieczona - zaprotestowała, ale zimny strach ścisnął jej żołądek. Jej kuzyn ostrzegał ją przed przykrymi konsekwencjami ewentualnego wypadku. - Nie sądzę, żeby ci to pomogło, zwłaszcza jeżeli poinformuję odpowiednie władze, że jechałaś prywatną drogą i naraziłaś mnie na niebezpieczeństwo. Będziesz potrzebować dobrego adwokata, to kosztuje. - Ale to nieprawda - protestowała słabo Jodie. - Nawet cię tu nie było, kiedy... - głos zamarł jej w krtani. Wzruszył ramionami i ruszył do samochodu. Jodie patrzyła bezradnie, jak otwiera drzwi. To był najbardziej nienawistny, najbardziej wredny mężczyzna, jakiego spotkała. Arogancki egoista, z pewnością ostatni, z jakim chciałaby się związać. Ale rozsądek podpowiadał, że jest późna noc, a ona znajduje się na terenie prywatnym, zdana na łaskę i niełaskę tego antypatycznego typa, gotowego zostawić ją tutaj. Lorenzo uruchomił silnik i zamierzał ją minąć. Jodie ogarnęła panika. Rzuciła się biegiem, nie bacząc na ból w nodze, i zabębniła w drzwi kierowcy. Zachowując kamienną twarz, Lorenzo otworzył okno. - Zgadzam się - rzuciła. - Wyjdę za ciebie. Patrzył na nią beznamiętnie i pomyślała, że zmienił zdanie. - Zgadzasz się wyjść za mnie? Skinęła głową i odetchnęła z ulgą, kiedy otworzył drzwi od strony pasażera. - Daj mi kluczyki i poczekaj, aż przeniosę twoje rzeczy - rzucił szorstko. Noc była ciepła, ale lęk i zmęczenie zrobiły swoje. Ręka Jodie drżała. Dłoń Lorenza była długa i elegancka, palce smukłe, ale mocne, inaczej niż u Johna, który miał pulchne dłonie i krótkie, mięsiste palce. Ciekawe, co takie dłonie mogłyby zrobić z ciałem kobiety, pomyślała przelotnie i zaraz zawstydziła się tej myśli, instynktownie cofając dłoń i unikając jego dotyku. Lorenzo ze zmarszczonymi brwiami wysiadł z ferrari, podszedł do samochodu Jodie i otworzył bagażnik. Jej unik świadczył o kompletnym braku doświadczenia seksualnego. Sądził, że coś takiego już nie istnieje. Ostatnio widział kobietę unikającą w taki sposób kontaktu z mężczyzną na czarno - białym filmie w towarzystwie swojej świętej pamięci babki. Obracał się w świecie ludzi bogatych i eleganckich, w świecie, którym rządził cynizm, chciwość i zawiść. Władza nie idzie w parze z dobrocią, a on sam wiedział o tym najlepiej. Jodie O1iver nie przeżyłaby w tym świecie nawet jednego dnia. Wzruszył ramionami. W końcu to nie jego zmartwienie. On miał swoje problemy, a ona była tylko narzędziem do ich rozwiązania. Wyjął z bagażnika małą walizkę i zajrzał do wnętrza samochodu. - Jak długo zamierzałaś być poza domem? - zapytał cierpko, kiedy przeniósł rzeczy Jodie do ferrari. Zrozumiała podtekst pytania i zarumieniła się. - Mam wszystko, czego mi potrzeba. A poza tym są chyba u was pralnie? - zapytała złośliwie. Bliskość tak bardzo męskiego mężczyzny niosła ze sobą niepokojącą intymność. Zmysły Jodie podrażnił delikatny zapach płynu po goleniu. Lorenzo zawrócił samochód. - Dokąd jedziemy? - zapytała niepewnie. - Do Castillo. Castillo. To zabrzmiało bardzo dostojnie. Ale w pięć minut później, kiedy zobaczyła stromą skarpę, pomyślała, że lepszym określeniem byłoby „barbarzyńskie", „przeniesione z mniej cywilizowanych czasów". Z czasów, w których siła przeważała nad prawem. Z czasów, do których doskonale pasowałby siedzący obok niej mężczyzna, pomyślała kwaśno. Wjechali do Castillo przez wąską, łukowato sklepioną bramę, przywodzącą na myśl średniowiecze. Jodie musiała zamrugać powiekami, żeby się pozbyć wizji rycerzy w kolczugach i heroldów, oznajmiających ich przybycie. Pusty dziedziniec oświetlały płonące pochodnie, rzucając ruchome cienie na imponujące kamienne mury i wąskie okna. - Niesamowite miejsce... - usłyszała swój zaniepokojony głos. - Castillo to relikt epoki, w której ludzie budowali raczej zamki niż domy. Ostrzegam cię, że jest tak samo niegościnne w środku, jak na zewnątrz. - Mieszkasz tutaj? - Ja nie, ale moja babka mieszkała. Otworzył drzwi samochodu i Jodie zmarszczyła nos, czując ostry zapach spalenizny.

Posted in: Bez kategorii Tagged: szczotka do rzęs, tanie szminki, rasa border collie,

Najczęściej czytane:

Sayre. - Podczas wakacji letnich, kiedy Luce pracuje, ja muszę się opiekować dzieciakami. Ma posadę w szpitalu, w rejestracji. Wypełnia podania o zwrot pieniędzy z ubezpieczeń i takie tam. - Pracujesz w nocy, a za dnia robisz za niańkę? Czy ty w ogóle sypiasz? - Jakoś sobie radzę. - Uśmiechnął się do niej, ale zaraz spoważniał. - Nie gniewaj się na Luce za to, że jest taka opryskliwa. Nie złości się na ciebie. To moja wina. Nie jestem najlepszym z mężów. Prawda jest taka, Sayre - dodał, zniżając głos - że jestem pijakiem. Zapytaj o mnie w mieście. To pierwsza rzecz, jaką wszyscy ci powiedzą. - Nigdy nie przykładam wagi do plotek, zwłaszcza o tobie, Clark. - Tym razem dowiedziałabyś się z nich prawdy. - Spojrzał w bok i przez chwilę wpatrywał się w dal. - Po tym... no wiesz... Sayre wiedziała. - Po tym wszystkim trochę się stoczyłem. - Oboje nieco zboczyliśmy z pierwotnego kursu. Przeniósł spojrzenie na Sayre. - Tyle tylko, że tobie udało się wrócić. Popatrz na siebie. No, no, naprawdę ci się udało. - Roześmiał się bez śladu wesołości. - Ja z kolei nigdy nie potrafiłem odnaleźć właściwej drogi. Stoczyłem się i nigdy nie znalazłem wystarczająco dobrego powodu, dla którego miałbym próbować zrobić coś ze swoim życiem. - Przykro mi. - Znów to samo. Dwa słowa, ze szczerego serca, lecz zupełnie nieadekwatne. - Luce jest ze mną dłużej, niż powinna. Dała mi szansę więcej razy, niż zasługuję. Próbuję się pozbierać, czasami nawet mi się udaje, a potem... - jego głos ucichł. Spojrzał z desperacją w oczy Sayre. - Muszę znaleźć sobie jakiś cel w życiu, Sayre. Muszę to zrobić dla dobra mojego syna. - Jestem pewna, że ci się uda. Odzyskasz grunt pod nogami i zaczniesz znowu żyć. Tak jak ja. Wyciągnęła rękę w jego kierunku i dotknęła ramienia w geście pokrzepienia. Clark spojrzał tam, gdzie spoczęła jej dłoń, potem przeniósł wzrok na twarz i uśmiechnęli się do siebie niewesoło, myśląc o tym, co mogło się zdarzyć dawno temu. - Nie będę cię zatrzymywać - powiedziała chrapliwie Sayre, opuszczając dłoń. - Powinnam wcześniej zadzwonić, zapowiedzieć wizytę. A może w ogóle nie powinnam zawracać ci głowy. - Cieszę się z naszego spotkania, Sayre. - Dbaj o siebie. - Ty też. Ze łzami w oczach odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem w stronę samochodu. Odjeżdżając, rzuciła ostatnie spojrzenie za siebie. Clark stał na ganku, obserwując ją. Uniosła dłoń w geście pożegnania. Dwie ulice dalej wyłączyła silnik, zatrzymując wóz w cieniu mostu kolejowego. Odchyliła głowę na oparcie i rozpłakała się. Nawet na pogrzebie własnego brata nie czuła takiego smutku. Clark Daly, którego znała, utalentowany, mądry, słodki, wrażliwy, obiecujący i ambitny chłopak, mężczyzna, którego kochała, był dzisiaj równie martwy, jak Danny. Rudy Harper starał się nadać swojej prośbie swobodny ton, ale zdaniem Becka jej spełnienie nie było ani nieistotne, ani nieobowiązkowe. Chociaż szeryf starał się zachowywać niezobowiązująco, wezwanie Chrisa na komendę, aby „odpowiedział na kilka pytań" pachniało przesłuchaniem. Beck nie użył jednak tego terminu w rozmowie z Chrisem. Improwizując, ...

dodał: - Najwyraźniej jest jeszcze kilka niewyjaśnionych szczegółów. - Dlaczego Rudy chce, żebym to ja je wyjaśniał? - Dowiemy się na miejscu. Beck nie zamierzał w ogóle wspominać o sprawie Huffowi, przynajmniej do czasu, gdy sam dowie się, o co chodzi. Na nieszczęście, kiedy wychodzili z biura, stary zastąpił im drogę. Tak jak poprzednio w rozmowie z Chrisem, Beck zbagatelizował prośbę szeryfa. - Jestem pewien, że to tylko formalność. Nie powinno nam to zabrać więcej niż pół godziny. - Co o tym myślisz? - spytał Huff. - Myślę, że Rudy próbuje zadowolić swojego nowego ambitnego zastępcę. Roześmieli się wszyscy trzej. Beck obiecał zaraz po powrocie wtajemniczyć Huffa w przebieg rozmowy z szeryfem. Wprowadzono ich do biura Rudego Harpera, a sądząc po oficjalnym zachowaniu szeryfa, sytuacja była jednak poważna. - Dziękuję za szybkie przybycie - przywitał ich oschle i zaprosił do zajęcia miejsc na krzesłach. Wayne Scott przesunął się i stanął za siedzącym przy biurku Rudym. Teraz obaj oficerowie mogli spoglądać prosto na Chrisa i Becka. Zanim jednak mieli szansę przemówić, Beck przypuścił atak: - Po pierwsze, chciałbym wiedzieć, w jakim charakterze tu jestem. - Charakterze? Zaskoczenie Scotta wydawało się nieszczere i Beck natychmiast nabrał podejrzeń. - Czy jestem tutaj po to, aby odpowiedzieć na kilka pytań, czy też występuję jako adwokat Chrisa, a może... - Adwokat? - wtrącił Chris. - Dlaczego niby miałbym go potrzebować? Spojrzeniem Beck kazał mu się zamknąć. - Pytam jeszcze raz, dlaczego mnie tu wezwano? Jestem podejrzany o popełnienie przestępstwa? W takim wypadku muszę zażądać obecności mojego własnego adwokata. - Uspokój się, Beck - roześmiał się nerwowo Rudy, - Wyciągasz zbyt pochopne wnioski. Nie musimy z tego robić oficjalnej rozmowy. - Obawiam się, że jednak musimy, szeryfie. Zanim zaczniemy na dobre, chciałbym poznać prawdziwy powód naszego spotkania oraz naturę pytań, jakie zamierzacie zadać Chrisowi. Chodzi jedynie o uzupełnienie szczegółów związanych z samobójstwem Danny'ego, czy też macie jakiś powód, aby podejrzewać, że jego śmierć była zabójstwem? - Po prostu kilka rzeczy się nam nie sumuje. - Scott unikał bezpośredniej odpowiedzi. - Sądzimy, że pan Hoyle pomoże nam wyjaśnić pewne nieścisłości. Beck spojrzał na Chrisa, który z obojętnością wzruszył ramionami. - Nie mam nic do ukrycia - powiedział. - W porządku - rzucił Beck w stronę Scotta. - Zacznij zadawać pytania, ale uprzedzam, że w każdej chwili mogę poinstruować mojego klienta, aby nie odpowiadał. - Zgoda. - Scott zajrzał do małego kołonotatnika. - Jak często odwiedzał pan domek rybacki w towarzystwie zmarłego, panie Hoyle? - Nie wiem. Danny i ja żyliśmy własnym życiem. Ostatni użytkownik domku miał za zadanie sprzątnąć, zgasić światła i uzupełnić zapasy. Piwo, papier toaletowy i różne inne potrzebne drobiazgi. Taka była umowa. Trudno mi powiedzieć, kiedy przebywał tam ktoś inny niż ja. - Spojrzał na Rudego. - Czy to ważne? - Możliwe - odparł szeryf, wzruszając ramionami. - Czy Danny często wędkował? - Nie mam pojęcia. - Dziś rano twoja siostra powiedziała... - Moja siostra? Sprowadziliście mnie tutaj, żeby potwierdzić albo zaprzeczyć czemuś, co powiedziała wam Sayre? Co to było? Beck uniósł dłoń, uciszając Chrisa, a potem zapytał detektywa: - Naprawdę chcecie oprzeć śledztwo na wskazówkach kogoś, kto nie mieszka w Destiny od ponad dziesięciu lat i przez cały ten czas nie zamienił słowa z żadnym członkiem swojej rodziny? - Panna Lynch powiedziała dziś szeryfowi Harperowi, że Danny nienawidził wędkowania. Tak brzmiały dokładnie jej słowa, nie mylę się, szeryfie? Powiedziała „nienawidził". - Tak jest. Chris spojrzał na Becka i wybuchnął śmiechem. - Co oni sugerują? - zapytał. - Że ktoś rozwalił Danny'emu mózg dlatego, że ten nienawidził wędkować? - To nie jest śmieszne - rzekł ostro Scott. - Naprawdę? - Chris spojrzał na niego zimno. - Osobiście uważam, że jesteście niezłymi komediantami. - Co robił Danny w domku rybackim, skoro nienawidził łowienia ryb? Czy to właśnie staracie się ustalić? - Beck, usiłował nadać rozmowie nieco lepszą atmosferę. - Tak jest. - Scott, który wciąż próbował się pozbierać po obeldze Chrisa, popatrzył na niego wyczekująco. - Skąd mam to, do diabła, wiedzieć? - odparł Chris. - Może postanowił, że spróbuje jeszcze raz? A może w ogóle nie myślał o rybach. Może poszedł się tam pomodlić. Albo przespać. Albo masturbować. Albo zrobić to, co dokładnie zrobił, czyli strzelić sobie w łeb. Domek rybacki oferował mu odosobnienie. - Na pomoście znaleźliśmy sprzęt wędkarski. - No i wszystko jasne, - Chris leniwie machnął ręką. - Danny spróbował po raz ostatni wędkowania, przetestował swoją niechęć do tej czynności. - Bez przynęty? Wędka, kołowrotek były na pomoście, ale brakowało przynęty. Chris spojrzał po kolei na każdego z obecnych i uniósł ramiona w geście poddania. - Nie mogę wam pomóc. - Wszystko wygląda, jakby zostało zaaranżowane - ciągnął Scott. - Tak jakby ktoś chciał, byśmy uwierzyli, że Danny poszedł łowić ryby, ale zmienił zdanie i zamiast tego odebrał sobie życie. Chris pstryknął palcami. - Myślę, że jest pan na tropie, detektywie Scott. Danny zapomniał kupić przynętę i z tej frustracji strzelił sobie w łeb. - Chris! Gdyby szeryf Harper nie zganił go za tę uwagę, zrobiłby to Beck. Sarkazm Chrisa był nie na miejscu, a już zdecydowanie nie pomagał w rozmowie z detektywem. - Przepraszam - powiedział Chris, wydawało się, że szczerze. - Nie chciałem obrazić mojego brata, ale zadajecie mi idiotyczne pytania. To oczywiste, dlaczego Danny znalazł się w domku rybackim. Poszedł tam, żeby się zabić, i udało mu się osiągnąć ten cel. Coś jeszcze? - spytał, utkwiwszy spojrzenie czarnych oczu w Scotcie. - Kiedy widział go pan po raz ostatni? - W sobotę, w klubie. Rano zagraliśmy kilka setów tenisa. Przerwaliśmy około południa, z powodu upału. Ja zostałem na basenie, a Danny opuścił klub zaraz po zakończeniu meczu. - Nie widział go pan w niedzielę? - Chris już odpowiedział na pana pytanie - wtrącił Beck. - Po raz ostatni widział Danny'ego w sobotę rano i rozstał się z nim około południa. - Gdzie był pan w niedzielę? - spytał Scott Chrisa. - W domu. Cały dzień. Spałem do późna, a potem trochę się byczyłem. Czytałem „Times-Picayune". Po południu pojawił się Beck i oglądaliśmy mecz Bravesów w telewizji. Nasza gospodyni może poświadczyć moje słowa. Czy to wszystko konieczne? - spytał nagle szeryfa. - O co w tym wszystkim chodzi, Rudy? - Ja też chciałbym to wiedzieć - dodał Beck. - Zrób nam przyjemność i odpowiedz jeszcze na kilka pytań, dobrze? - poprosił Rudy. - Pospiesz się, Wayne. Detektyw ponownie zerknął do swojego notatnika, ale Beck wiedział, że to tylko gra. Scott doskonale wiedział, o co chce zapytać. - Gdzie był pan w sobotę wieczorem? - A co to za różnica? - rzucił Chris niecierpliwie. - Danny'ego nie było ze mną. - Gdzie pan był? - powtórzył Scott. Chris mierzył się wzrokiem z detektywem, kiwając się lekko na krześle. Był wyraźnie wściekły, ponieważ musiał odpowiadać na pytania kogoś, kogo uważał za gorszego od siebie. W końcu odparł sucho: - Odwiedziłem nowy klub w Breaux Bridge. Mają tam świetną kapelę i apetyczne kelnerki. Powinien pan spróbować, detektywie. Ja stawiam. Oferta nie zrobiła wrażenia na Scotcie. - Czy pali pan papierosy, panie Hoyle? - Nie nałogowo. Czasem, kiedy jestem na imprezie. - Czy palił pan w sobotę wieczorem w nowym klubie w Breaux Bridge? - Nie usłyszycie od niego ani słowa więcej, dopóki się nie dowiem, do czego to wszystko zmierza - wtrącił się Beck, zanim Chris miał szansę odpowiedzieć na pytanie. Scott spojrzał na Rudego Harpera, którego obwisła psia twarz jakby się wydłużyła o dodatkowe kilka centymetrów, odkąd rozpoczęło się przesłuchanie. Z widocznym ociąganiem otworzył jedną z szuflad i wyjął brązową torebkę papierową, taką, jakich używa się do zbierania materiałów dowodowych. Wręczył ją detektywowi, który otworzył ją ostrożnie i wytrząsnął zawartość na biurko Rudego. 12 - Beck... - Dopiero, kiedy stąd wyjdziemy. - Ale to jest... - Dopiero kiedy stąd wyjdziemy - powtórzył Beck z naciskiem. Ignorując zdumione spojrzenia urzędników, popchnął Chrisa korytarzem, przez poczekalnię i wyprowadził z posterunku. Nie pozwolił mu się odezwać, dopóki nie znaleźli się wewnątrz jego pikapu, nagrzanego niczym piec. Uruchomił silnik, ustawił klimatyzację na maksimum i spojrzał na przyjaciela, który od kilku chwil stał się podejrzanym o zabójstwo. - Mów. - Nie mam nic do powiedzenia - odparł Chris z niezwykłym spokojem. - Tak jak zeznałem wcześniej Rudemu i temu... temu detektywowi - ostatnie słowa wymówił jak przekleństwo. - Bez względu na to, co znaleźli w domku rybackim, nie mogą tego ze mną powiązać. Nie było ... [Read more...]

- Maską!?

Szczere zdziwienie Małego Księcia uspokoiło Gołębia Podróżnika. Opowiedział więc Małemu księciu o swej wizycie na planecie Maski. Planeta Maski była jednym wielkim magazynem masek, które znajdowały się wszędzie: poukładane na półkach, ... [Read more...]

- Ale czy jesteś sam?

Najpierw uniósł brwi, a potem w jego oczach zamigo¬tało rozbawienie. - Pytasz o to, czy mam przyjaciółkę, czy mam przyja¬ciela, czy może psa? Nie mogła się nie uśmiechnąć. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 centrum.radom.pl

WordPress Theme by ThemeTaste